Reksio wśród westalek – nowy felieton Pawła Głowackiego

Udostępnij:

Jedno zdanie Katarzyny Kebernik – gwóźdź prawdy, co wyzwoli, wydobędzie nas z mroku jaskiń – ta zaledwie jedna, niewielka jej fraza gwałtownie zbudziła moje dla Jerzego Zonia bezsilne współczucie. Bezsilne, gdyż nie wiem, jak go pocieszyć. Utulić? Pączka kupić? „Chodź, Jureczku, potańcujemy!”, zaproponować? Nic nie pomoże. Już za późno. Musi się Zoń pogodzić, że od zaistnienia w świecie gwoździa Kebernik – dola jego jest dolą „Reksia”. A gwóźdź brzmi tak: „Film koncertowo oblewa Test Bechdel”.

„Kompletnie nieznany”. O ten film Jamesa Mangolda, portretujący kawałek życia Boba Dylana, chodzi. Recenzja Kebernik nie zostawia cienia nadziei. Otóż, dzieło Mangolda to fiasko, bowiem wszystko w nim jest do dupy. Wszystko, co możliwe, oraz wszystko, co niemożliwe. Ale to ledwie pół biedy – samo tylko wieko. I oto pod koniec recenzji Kebernik stwarza intelektualny, słowny gwóźdź. Głosi wyrok ostateczny.

Test Bechdel… Co to jest? Bezlitosny wskaźnik, skonstruowany przez Alison Bechdel oraz Liz Wallace. „Wskaźnik aktywnej obecności kobiet w treściach kultury”. To wysoce subtelne, wręcz finezyjne narzędzie intelektualne, które „pokazuje brak równości między płciami, wynikający z seksizmu”. Aby Test zaliczyć, film, spektakl lub inne dzieło sztuki musi spełnić trzy warunki. 1 – Muszą pojawić się w nim co najmniej dwie postacie kobiece. 2 – Figury te muszą z sobą prowadzić rozmowę. 3 – Rozmowa ich musi dotyczyć czegoś innego niż mężczyźni. Wymagane jest również, aby kobiety posiadały imiona. To wszystko.

Rzecz jasna – Polska twórczo rozwinęła Test Bechdel. Otóż, Joanna Krakowska, postać gruntownie poważna, bardzo poważnie proponuje poważnie odpowiadać na dwa kluczowe pytania. Czy kobieta pełni w filmie bądź na scenie rolę inną niż rola żony, matki lub kochanki? Czy problemy kobiety, przedstawione na ekranie tudzież scenie, wiążą się z czymś innym niż miłość do mężczyzny albo macierzyństwo? Chyba nie trzeba wyjaśniać, że wyłącznie odpowiedzi twierdzące gwarantują filmowi bądź teatrowi zdanie egzaminu końcowego i przejście do następnej klasy. Zaś recenzentom oraz recenzentkom przejście do następnej klasy gwarantuje jedynie posłuchanie Kingi Dunin, która apeluje, by namiętnie stosować weryfikację dzieł sztuki przy pomocy sześciu wymienionych wyżej kwestii, czyli operując testem Bechdel oraz problematami Krakowskiej. Kebernik – posłuchała. Nie tylko ona. Inne nasze, by tak po starogrecku rzec, westalki 6 filarów kobiecej godności w sztuce stworzyły katalog nadwiślańskich filmów, zweryfikowanych filarami. Nie wdajmy się w szczegóły. Okazuje się oto, iż 68-odcinkowy animowany serial dla dzieci „Reksio” jest wysoko na liście dzieł moralnie upadłych. Wysoko, to znaczy – szoruje po dnie seksizmu, w tym wypadku kynologicznego.

Nie dziwota. Jeśli pamięć mnie nie myli, w „Reksiu” nigdy nie występują dwie kobiety naraz, a jeśli nawet, to nic nie mówią ani o mężczyznach, ani o czymkolwiek innym, bo w ogóle nic nie mówią, oraz – nie posiadają imion. Na domiar kompromitacji reżysera pełnią one role wyłącznie matek, i to sędziwych matek w biednych chuścinach, a ich problemy wiążą się jedynie z miłością do Reksia, Reksio zaś, najprawdopodobniej terier szorstkowłosy, jest przecież mężczyzną. Słowem, serial „Reksio” z kretesem oblewa Test Bechdel i kapituluje przed problematami Krakowskiej. Natomiast sam Reksio – ewidentna emanacja poglądów reżysera na rolę niewiast w świecie współczesnym – to męska szowinistyczna świnia, która szczeka. A Zoń? Nie chce być inaczej: Zoń także oblewa.

Na przykład – jego „Bal”, taneczny spektakl bez słów. Radziłem mu: „Jerzy! Zatrudnij Ala Pacino! Niech powtórzy sławetne tango z filmu „Zapach kobiety”! I aby zdać Test Bechdel oraz podołać problematom Krakowskiej – niech partnerka Ala tuż przed tangiem wyzna koleżance, że nigdy nie będzie matką, gdyż Ala nie kocha wcale a wcale, za to szalenie kocha majonezową sałatkę ze świeżych, drobno siekanych porów!” Nie posłuchał. Burknął: „Po co mi Al Pacino? Mam Bartka Cieniawę”. No właśnie – tu sedno. W zasadzie – z Zoniem nie inaczej było od zarania Teatru KTO. Czyli… Ile już lat? Niebawem 48?

Zawsze robił spektakle takie i tylko takie, jakie on, a nie ktoś inny, chciał zrobić. I niezmiennie angażował do pracy aktorów, którzy potrafili wykonać jego projekty, a nie inne projekty. Czyli nigdy nie byli to osobnicy podpowiedziani z zewnątrz, wciskani przez: ciotkę, wujka, łaknących scenicznej równości ułomnych cieleśnie lub mentalnie, świeże mody, poprawność polityczną, presję parytetów, naciski „me too” lub inne roszczenia patetycznie wojujących grup społecznych. Krótko mówiąc – Zoń oblewał Test Bechdel i problematy Krakowskiej na długo przed zaistnieniem Testu Bechdel i problematów Krakowskiej. Na dobrą sprawę – nic w tym wyjątkowego. Każdy normalny, przyzwoity teatr od zawsze nie słucha sunących z zewnątrz pisków westalek świątyń ideologicznych, przybytków zazwyczaj chwilowych i nieuchronnie kuriozalnych. Szekspir, Genet, Beckett, Gombrowicz, Kantor, Swinarski, Grotowski, Strehler… Recytować listę dalej?

Wszyscy oni Test Bechdel i problematy Krakowskiej oblewali równo i bezlitośnie, ale też bezwiednie, lekko. Także Bob Dylan. Może nawet zwłaszcza on. I dlatego niebawem pójdziemy z Zoniem do kina na film Mangolda „Kompletnie nieznany”. Rzecz jasna – nie sami. Weźmiemy z sobą Reksia.

Paweł Głowacki – Reksio wśród westalek

 

Aktualności
[FM_form id="1"]
Skip to content