Zaczęło się dawno, bardzo dawno temu od igraszek dziecka z nieprawdą małego słowa, od chłopięcej gry z kłamstewkiem, której stawką była chwilowa wiara świata w to, że kłamstewko jest prawdą. Jaskiniowy chłopczyk wracał o zmierzchu z wielogodzinnej włóczęgi, w trakcie której jak dzień w dzień szukał sposobów zabicia nudy. Kilkanaście metrów przed wejściem do rodzinnej jaskini wpadł nagle na koncept tragicznej hecy. Umorusał twarz gliną, zmierzwił włosy, oczy wybałuszył niby żaba, zmienił regularny oddech w szaleńcze dyszenie i tak przemieniony ruszył zygzakowatym pędem ku dorosłym, krzątającym się wokół ognisk. Zataczał się, upadał i wstawał, wrzeszcząc w niebogłosy: „Wilk!!! Wilk!!! Wilk!!!”. Dlaczego to? Czy utkwiły mu w pamięci opowieści myśliwych o krwiożerczym stworze, po czym chłopięca wyobraźnia rozdymała krwiożerczość? A może w swych wędrówkach dla zabicia nudy codziennych oczywistości – przypadkiem dostrzegł daleko pod drzewami monstrualny cień wędrującej bestii? Dość, że był skuteczny. Dorośli zamarli przy płomieniach. Uwierzyli w istnienie wilka i w rychłą śmierć dziecka w paszczy wilka. Święcie uwierzyli! Dowcip jednak w tym, że żadnego wilka za chłopcem – nie było. Jego podobni do pawianów rodzice – powiada Vladimir Nabokov – wielcy fanatycy prawdy, oczywiście spuścili mu lanie, ale narodziła się poezja. Nie tylko ona. Narodził się – teatr.
Świetnie dałoby się ów prapoczątek odegrać w nowym KTO – na małej scenie z tyłu gmachu, jeśliby zdjąć mleczne szklane ściany. Chłopczyk biegłby w dół do scenicznego światła po trawiastym zboczu ogrodu, pachniałoby parkiem Bednarskiego, gdzie dla fanatyków prawdy mrok zlepiałby się w wilka. Byłoby to widowisko w zgodzie z niedzielnymi spotkaniami teatru KTO z dziećmi, z godzinami oswajania ich z teatralną grą o wiarę w chwilową prawdę małych kłamstewek. A później niech szklane ściany wrócą na miejsce, tworząc pudełko w sam raz dla intymnych monodramów dla ludzi rozmiłowanych w delikatności. Nie znaczy to, że taka samotność aktorska razić będzie na scenie głównej. Zwłaszcza, że na scenie głównej w istocie – nie ma sceny. Jest tam tylko potężna pustka, dobra dla licznego stada wilków.
W pustce tej kryje się wiele potencjalnych przeistoczeń przestrzeni. Można widownię ustawić jak w klasycznym teatrze – naprzeciwko sceny. Da się widownią plac gry otoczyć ze wszystkich stron. Nawet można przestrzeń zabudować tak, że oglądacze tkwią w samym środku, niczym w pułapce, zaś stada wilków albo inne sceniczne widma krążą wokół. Sufit, czymkolwiek ma być – chmurami, czystym błękitem, ciemnością – zawiesić da się bardzo nisko lub bardzo wysoko. A kiedy sufitowej scenografii brak – tam, najwyżej, przez wstawioną w dach przezroczystą kopułę rozbłysną gwiazdy realne. I to dopiero będzie wielka gra iluzji z prawdą i prawdy z iluzją! Skoro tamte gwiazdy nie znikają jak każda przyzwoita scenografia po spektaklu – to wilk, co go ponoć nie ma, może jednak istnieje?
Słowem, nowy gmach Teatru KTO jest domostwem otwartym na wiele bajek, przestrzenią ciekawie niestabilną w każdą stronę świata, skazaną na pulsowanie, miejscem dobrym dla przeróżnych miejsc. Jest niczym peron, na którym garstka podróżnych, bohaterów seansu KTO „Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać” wg prozy Bohumila Hrabala, odgrywa historyjki życia całego, czekając na pociąg. Z pomieszczeniem ich na tycim przecież peronie – nie mają wędrowcy najmniejszego problemu. Peron bowiem, każdy peron – jest w pewnym sensie miejscem otwartym, jest formą nieskończoności. Niczym gospody, w których Hrabal zbierał od nieuleczalnych bajarzy przecudowne opowieści. Gospoda? Nic specjalnego – nora niezmienna. Lecz gdy naprawdę zjawiały się zmyślone wilki – gospoda przestawała być gospodą. Mądry Hrabal nie kłamał: Jak człowiek się ochleje, nawet w Kersku jest Kilimandżaro.
Paweł Głowacki