Tak piszcie, żeby było wiadomo po przeczytaniu, czy pisał blondyn, czy brunet.
Witolda Gombrowicza rada dla krytyków.
Na przykład taki rysunek. Synek pyta: „Tato, co to jest teatr metafizyczny?”, i słyszy: „Taki co się składa z samych punktów ciężkości”. Albo ten drobiazg. Reżyser na próbie rzuca aktorom dyspozycję: „Pan zagra budzik, pani pigułkę nasenną i będziemy mieli konflikt na scenie”. I to. W oknie sceny totalny bałagan kresek, a między widzami brzęczy dialog: „- Co oni grają? – Tajemnicę bytu”. I jeszcze ten, ukazujący wpływ teatru na życie obywatela. Oto kobiecina, mrucząc pod nosem: „Przypomniałam sobie, że zostawiłam włączone żelazko”, biegiem opuszcza widownię, bo na scenie ogień zaczął płonąć pod aktorką przywiązaną do słupa.
Z okazji niedalekiej rocznicy śmierci Sławomira Mrożka (dziesiąta minie 15 sierpnia) przeglądam jego teatralne rysunki. Ironia nie do pobicia! Aż dziw, że gdy na początku kariery pisywał recenzje – pisywał je, a nie szkicował paroma celnymi liniami, usidlającymi sedno. Przeglądam te błyskotki i trafiam na moją ulubioną. W prawym dolnym roku – kundlowi sunie z pyska długie „UUUUUUUUU”. Dziadulo, siedzący za stołem z zamarłą nad talerzem zupy łyżką w garści, wzdycha: „Burek znowu wyje”. A babina, tak samo skamieniała nad zupą, bezbłędnie diagnozuje przyczynę psiej arii: „Musi bedzie premiera w jakimś teatrze”.
Nieistotne, czy kundel ma rację, czy nie, ani czy wyje z zachwytu, czy z rozpaczy. Istotne, że nie reprezentuje nikogo, tylko siebie. Nie każdemu psu Burek, ale też jeden Burek nie jest identyczny z żadnym innym Burkiem świata. Każdy jest odmienny, bo każdy jest sobą. Burek, ten Burek, wyje wyłącznie we własnym imieniu, nie w imieniu społeczności Burków. Tylko swoją intonacją, w niepodrabialnym rytmie oraz nieubłaganie jednostkowym tembrem. Wycie to nie jest realizacją jakichś ogólnych kryteriów, obowiązujących w stadzie, jakichś wytycznych, jakichś przechodnich reguł oceniania, jakichś sztanc. „UUUUUUUUU” Burka jest nieuchronnym przeciwieństwem obiektywizmu, gdyż jedyne Burka kryterium oceny sztuki teatru to – Burek, cały Burek. Wsłuchując się w „UUUUUUUUU”, wiadomo, czy wyjący ma czarne łaty, czy też jest maści kawa z mlekiem. Znakomita uczciwość! A właściwie – kojąca normalność. Normalność tego samego gatunku, co normalność pojedynczego przechodnia, który w drodze zatrzymuje się na Rynku Głównym przy którymś ze spektakli Festiwalu Teatrów Ulicznych, niech to będzie „Arcadia” z KTO. „Arcadia” bądź inny z nagradzanych seansów, „Chór sierot” choćby. Kiedy patrzę na takiego wędrowca, często wraca do mnie jeden felieton Mrożka – list „Do przyjaciół krytyków”.
Nauki ścisłe dowiodły niezbicie: Z człowieka, który coś ogląda, zawsze wiele osiada na tym, co jest przezeń oglądane. Nie ma spojrzeń obiektywnych, bo nie ma oczu, co nie zostawiają na realności swych subiektywnych śladów. Pyta więc Mrożek: Po cóż, krytyku udajesz, że cię w twoim oglądaniu i pisaniu o spektaklu nie ma, skoro taka nieobecność nie jest możliwa? Po co usilnie sugerujesz, żeś oto bezcielesny reprezentant obiektywnych kryteriów oceny, najlepiej uniwersyteckich, i upierasz się, iż dzieło sztuki jest jednoznacznie mierzalne niczym skok w dal lub rzut dyskiem, zatem uczciwie, gdyż wedle słusznych wykresów i schematów, jako juror-linijka, juror-kątomierz, juror-cyrkiel bądź juror-suwak logarytmiczny – decydujesz o dopuszczeniu spektaklu A do festiwalu X bądź na festiwalu Z przyznajesz przedstawieniu B nagrodę? Zabawa w teatr (także w pisanie, komponowanie czy malowanie) jest z natury zabawą istot samotnych, pojedynczych, jest skrajnie subiektywną zabawą ciał, całych ciał – w imię czego więc twierdzisz, że przykładanie do niej bezcielesnych sztanc recenzenckich, albo cieszących się powszechnym wzięciem ideologijek, może odnieść sensowny skutek? Nie widzisz w tym zestawie sprzeczności nieusuwalnej, krytyku? Czy nie czujesz się głupawo, gdyż nie wolno ci być człowiekiem, a nie wolno, bo musisz być tubą jakiejś bezosobowej mądrości? Pyta Mrożek: Jeśli gdzieś w głębi głowy jesteś zdolny do wspólnictwa, niby dlaczego nie chcesz się ze mną bawić „jeden na jednego”, „jedno Ja kontra drugie Ja”, lecz usuwasz się za płot – niczym figura pedagogiczna – i stamtąd obserwujesz mnie z surową brwią, pilnując, czy właściwie się bawię, właściwie, to znaczy wedle miłościwie nam w danej chwili dziejowej panujących obiektywnych reguł twórczości teatralnej? Słowem, czemu nie chcesz być Burkiem, którym i tak jesteś, tylko w imię scjentyzmu mamisz sam siebie, żeś tylko podręcznik teatrologiczny, pełen wykresów i schematów? Czy nie byłoby uczciwiej, czyściej i naturalniej – z głębi brzucha zawyć swoje intymne „UUUUUUUU”, a nie szeleścić suchym niby pieprz szarym papierem pakowym?
Dobrze by się stało, gdyby wspomniany przechodzień, odpoczywający przy „Arcadii” na Rynku Głównym, z okazji rocznicy śmierci Mrożka przestudiował razy kilka list „Do przyjaciół krytyków”, gdyż, doprawdy, niewiele w nim zmienić trzeba, aby można go było wydać pod tytułem „Do przyjaciół widzów”. Lub przynajmniej niech przechodzień nauczy się na pamięć starej prawdy Adolfa Rudnickiego, że, owszem, widzowie do teatru wchodzą gromadnie przez jedne wielkie wrota, lecz w istocie każdy z nich wchodzi samotnie przez furtkę przeznaczoną tylko dla niego. Jedno i drugie pozwoli ci, przechodniu, zachować siebie na widowni pod dachem, siebie całego, pojedynczego. Jak ta kobiecina z rysunku Mrożka – Genowefa Burek, jak mniemam – która w połowie sceny z płonącym stosem w roli głównej, pędzi do domu, bo scena przypomniała jej o niewyłączonym żelazku. A przypomniała, gdyż Genowefa Burek ciągle i uparcie była tylko i aż Genowefą Burek. Teatr naprawdę uczy życia uważnego, trzeba tylko, żebyś na widowni nie udawał, że cię nie ma.
Paweł Głowacki
“Burek”