“Prawda na huśtawce” – felieton Pawła Głowackiego

Udostępnij:
fot. Anna Orzyłowska

A to jak wtedy z tą prawdziwością? Trzeba brać jeszcze raz przykład ze szmaragdu, który hrabina podbiła zieloną bibułką, żeby się wydawał prawdziwszy.

Miron Białoszewski „Szumy, zlepy, ciągi”

 

Lucy – samiczka z gatunku Australopithecus afarencis, okrzyknięta brakującym ogniwem pomiędzy małpami a ludźmi – pewnego dalekiego popołudnia spadła z drzewa gdzieś na dnie rzecznej doliny w Etiopii. A może stało się to o poranku? Bo ja wiem, zaspana, na bujającej się gałęzi obróciła się z boku na bok – i bęc, kości zgruchotane, więc żegnaj życie? W każdym razie grubo ponad dwa miliony lat później, na scenie Teatru KTO zobaczycie niebawem jak kobieta zwana ONĄ (Katarzyna Chlebny) buja się na huśtawce w spektaklu Pawła Szumca „Jak spieprzyliśmy wszystko”. Niewyobrażalnie daleka krewna Lucy? W każdym razie buja się jak ongiś Lucy i z mężczyzną, co zwie się ONYM (Grzegorz Łukawski) snuje rozmowy o wielu kompromitacjach Homo sapiens.

Na początku seansu Szumca była książka Toma Phillipsa „Ludzie. Krótka historia o tym, jak spieprzyliśmy wszystko”, zaczynająca się od upadku Lucy. Ponad trzystustronicowa kronika groteskowych fiask naszego gatunku na przestrzeni dziejów, napisana bezpretensjonalnie prosto, lekko, z domieszką nienachalnej ironii oraz chichotu. Portrety fiask w wielu dziedzinach – od ekologii i militariów, przez politykę i wynalazki, po medycynę oraz historię. Jeszcze technologia, jeszcze władza, to i tamto, co tylko chcecie – wszystko, co głupie. Przeróżnej maści kompromitacje mózgów ludzkich, mentalne kurioza, operetkowe wstydy, wpadki, durnowatości. Gęsty, tysiące lat liczący sobie las wszechstronnych porażek. I nie tylko odwieczny las, ale też nieuchronny, bo, jak mawia Phillips, „Gdy tylko gdzieś się zjawiamy, święty spokój diabli biorą”, a my przecież zjawiamy się wszędzie od czasów niepamiętnych. Rzecz jasna, każda porażka jest u Phillipsa udokumentowana. Żadnych domniemań, legend i bajek, cienia spekulacji, ssania palca oraz innych wahań Hamleta. Las kompromitacji to las prawd najprawdziwszych. Nie jest pierwszorzędnie istotne, co z owej gęstwiny Szumiec wybrał do swego spektaklu, ani to, jak wiele dorzucił od siebie. Za to intryguje jego gest teatralny. Skoro ma przed oczami opowieść absolutnie jasną – na co mu sztuka udawania? Na co fikcja, maski, przebieranki i inne inscenizacyjne parawany? Po co zabawa w ciuciubabkę, kucanego berka, a zwłaszcza – w chowanego? Ma Szumiec w rękach kronikę prawdy tak litej, że mucha nie siada – a oto przywołuje na pomoc muchę scenicznej iluzji, żeby przysiadła? Owszem.

Przy Lucy – rodowitej Etiopce przecież, której ducha, być może ucieleśnionego w ONEJ, Szumiec przeniósł na teatralną huśtawkę i której to Lucy zgruchotane kości od lat są dumą Muzeum Narodowego w Addis Abebie – przypomina się Lulu, mały piesek rasy japońskiej, pupil cesarza Etiopii Hajle Sellasje. W olśniewającej opowieści „Cesarz” Ryszard Kapuściński wyznaje, że Lulu miał prawo spać w łożu swego pana, zaś w trakcie ceremonii na dworze w Addis Abebie czmychał mu z kolan i siusiał dygnitarzom na buty. Nikomu wtedy nawet nie drgała powieka. Wszyscy stali na baczność, strzeliści niczym struny, nie czyniąc najmniejszego gestu, w milczeniu mogilnym. Zwłaszcza trafieni przez Lulu dygnitarze byli niczym słupy soli, co najwyżej kontrapunktując ciepłą wilgoć w butach przymilnym uśmiechem. Poruszyć się miał prawo i obowiązek tylko jeden z paziów. Jakiś czas później sportretował on Kapuścińskiemu własne przeznaczenie: „Moją funkcją było chodzić między stojącymi dygnitarzami i ocierać im mocz z butów. Do tego służyła ściereczka z atłasu”. Tak, z atłasu, wyłącznie z tej szlachetnej materii. Nic poniżej. Byle len nie był godzien siuśków małego Lulu.

Tak było. Naprawdę? Uczciwie mówiąc – tak jest w „Cesarzu”. Tak jest i tak pozostanie. Lecz westalki prawdy, ci profesorowie politycznej historii Etiopii, koneserzy tamtej dworskości oraz biografowie cesarza dobitnie stwierdzili, iż żadnego siusiania ani wycierania atłasem – nie było! I basta! Ba – oni dowodzą, że cały „Cesarz” to w sumie bujda jedynie, zmyślenie, mistyfikacja, radosna twórczość finezyjnego Sabały! Właściwie – co uczynił Kapuściński?

Niczym pewien neandertalski chłopczyk, późny wnuk Lucy – Kapuściński poczuł niewystarczalność prawdy rzeczywistości. Chłopczyk wyskoczył z traw i popędził do rodzinnej jaskini, wrzeszcząc „Wilk!”, tylko że żadnego wilka nie było. Był więc teatr. Kapuściński zaś realnemu pieskowi kazał swym piórem zagrać fikcyjną scenę siusiania na buty statystów udających dygnitarzy. I podobnie zrobił z resztą rzeczywistych kawałków życia Hajle Sellasje. Wprowadził prawdę tamtego życia na scenę swojej opowieści. Stworzył z faktów narracyjny teatr, aby fakty stały się wyrazistsze, bardziej prawdziwe i niewątpliwie dotkliwsze, gdyż bardziej nieuchwytne. Właśnie tak, właśnie tym odpowiedział na jedno z mott, w które „Cesarz” obfituje, na tę frazę z „Lorda Jima” Conrada. „I było tam coś jeszcze, coś niewidzialnego, jakiś władczy duch zagłady tkwiący wewnątrz”. Rodziców chłopczyka ostatecznie przeraził wcale nie wilk, a własna ich wyobraźnia, na co dzień pasywna, uśpiona, której do stworzenia śmiertelnego przerażenia wystarczyła oto teatralna iluzja, ukłucie wywrzeszczanym dla hecy słówkiem „wilk”.

ONA więc, dla hecy, zabawy i wzbudzenia lekkiego niepokoju widowni – niebawem wyląduje na teatralnej huśtawce Szumca. Spadnie? Zobaczymy. Oby nie. Lecz nawet jeśli spadnie, to przecież nie gruchnie o sceniczne deski naprawdę boleśnie, a jedynie na niby boleśnie. Nie połamie sobie kości, skądże! Nie można jednak wykluczyć, że jeśli spadnie, to kilka wrażliwych istot na widowni naprawdę usłyszy w głowie niewybrzmiały naprawdę trzask absolutnie nietkniętej kości udowej i rzuci się na scenę, krzycząc: „Gips! Gips! Gipsu dajcie!”. I to powinno ucieszyć reżysera.

 

Paweł Głowacki

Prawda na huśtawce

[FM_form id="1"]
Skip to content