“Kapitan” – esej Pawła Głowackiego

Udostępnij:
fot. Robert Siwek

A zatem już pukacie w pierwszy sarkofag i zaraz: Wstawaj, ty śmierciuchu, i powiedz nam, po coś żył na tym świecie…? Strasznie byśmy chcieli to wiedzieć.

Bohumil Hrabal „Słynna legenda Wantochowa”

 

Stryjaszek Pepin był tak maleńki, że nawet w kapeluszu zdawał się mniejszy od samego siebie bez kapelusza. Cud natury?! A owszem, tylko że nie dla niego. Dla Pepina nie cud to był, a w istocie – normalność. Jedna z miliarda normalności, bo przecież istnienie stryjaszka Pepina, dzień w dzień, od brzasku do zmierzchu, składało się z samych cudów normalności, niepojętych dla zwykłych bliźnich, zahipnotyzowanych jego magią przemieniania szarawego ludzkiego istnienia w fantastyczną opowieść bez końca. Choćby w baśń o czarodziejskim kapeluszu, który zmniejsza miast powiększać.

 

Pepin bajdurzył non stop i niezmiennie na wielkich wysokościach. Pepin, wielkopańsko gardząc kropkami i z litości, choć niechętnie tolerując przecinki, nicią zdania długiego niby wieczność, niezmiennie na wysokim c, godnym operetkowego tenora w szczycie miłosnej arii – tkał migotliwe narracje o przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, o gestach i twarzach, o lęku, o szczęściu, o pięknie brzydoty, o tym i tamtym świecie, słowem o wszystkim. I wszystko zmieniał bajdurzeniem w hipnotyczną baśń, gdzie istną bułką z masłem były cuda dużo, dużo cudaczniejsze niż on sam, ów człowieczek tak tyci, iż w borsalinie okazywał się niższy od siebie z gołą głową. I zawsze, gdy tkał, było tak, jakby frunął w przestworzach nad światem, nie ruszając się z zydla. Czy smętnie cierpiał, kiedy śpiąc, skrywał bezwiednie za sklejonymi wargami swój jedyny ocalały, legendarny dla jego słuchaczy siekacz, którym za dnia zdawał się wirtuozersko sterować dobywanymi z siebie słowami? Nie. Myślę, że uśmiechał się. Znów frunął, bo sny jego składały się z samych tylko mgławic brzęczących liter. W dzień zaduszny patrzę na zdjęcie Pepina, być może popołudniem jakiegoś świątecznego dnia pstryknięte w Pradze lat 50. ubiegłego wieku, w lunaparku bądź innym wesołym miasteczku. Pepin nie jest na nim sam. Zwłaszcza nie jest sam ten, którego widać obok Pepina.

 

Oto namalowana niewprawną dziecięcą ręką podobizna samolotu, lecącego nad dachami starego miasta. W samolocie – stryjaszek Pepin, siedzi z przodu, jako najwspanialszy w świecie kapitan żeglugi napowietrznej. Patrzy na nas. Tuż za nim – Bohumil Hrabal, syn, a raczej przybrany syn brata Pepina. Każdy trzyma w dłoni wielką flaszkę gorzałki. Stryjaszek uśmiecha się, bo wie, że za chwilę, kiedy tylko fotograf zrobi pstryk – wróci do tkania swoich narracyjnych cudeniek, bez których czas jest dlań martwy niczym pusta kartka. Już za chwilę się to stanie, albo gdy wrócą do pokoju Hrabala w domu Pod Kamiennym Dzwonem. I znów będzie tak, jak bywało zawsze, kiedy Pepin przyjeżdżał z Nymburka w gości do bratanka. Przywoził rum lub gorzką żołądkową – było to nieuchronne – i nieuchronnie popijali, rozgrzewając opowieść. Po czym Hrabal wyciągał maszynę do pisania i z nieludzką prędkością grzmocąc w klawisze, uwieczniał strzeliste bajdurzenia stryja, które zwał protokołami i którym nada tytuł „Cierpienia starego Wertera”. Z grubsza tak maluje się początek legendarnego związku narracyjnej zgody pomiędzy kapitanem najwspanialszym a drugim pilotem. Pepin był muzą Hrabala, od dnia, w którym pojawił się w Nymburku, aż daleko poza własną śmierć – do dnia śmierci twórcy „Skarbów świata całego”. Był jego intonacyjnym przewodnikiem, profesorem od niekończących się fraz, złudnie nieśmiertelnych. Był mistrzem sztuki odwlekania w czasie momentu stawiania ostatniej kropki narracji. Wiele lat później Hrabal opowie „Cierpienia starego Wertera” na nowo. Stworzy z nich wężową wariację, jedno sunące przez kilkadziesiąt stronic zdanie, godny Jamesa Joyce’a monolog wewnętrzny Pepina – arcydzieło „Lekcje tańca dla starszych i zaawansowanych”. Powstanie opowieść – z cudzej opowieści. Nowa bajka Hrabala – z niegdysiejszej bajki Pepina. Zaś sam stryjaszek, już jako bohater literacki, jako piękne widmo – wejdzie do wielu, wielu książek ukochanego bratanka. A gdy umrze, bratanek urządzi mu w ogrodzie gospody „U Gregorów” wielki bankiet pożegnalny. Będzie gorzałka w oceanicznych ilościach, będą kotlety z sałatką kartoflaną i aż do brzasku trwać będzie zabawa żałobników w opowiadanie historyjek Pepina. Na klepsydrze umieści Hrabal jedno z wyznań stryjaszka. „Tan świat jest piękny do obłędu. Nie, żeby taki był, ale ja go takim widzę”. Świat widział właśnie takim – bo tak go zdumionemu światu opowiadał.

 

To wyznanie Pepina zawisa na ścianie w Teatrze KTO zawsze wtedy, gdy grany jest seans „Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać”, Jerzego Zonia sceniczna opowieść tkana z opowieści Bohumila Hrabala. Bajka sceniczna z bajki narracyjnej. Sedno jest takie, że w KTO bodaj nigdy nie było inaczej. Spektakl za spektaklem – Zoń snuł i wciąż snuje niezmiennie z dna cudzych słów, spod zdań Saramago, Eliota, Hrabala, Różewicza i wielu innych. Snucie to, owo tkanie nigdy nie jest kalką oryginału, prostym brzuchomówstwem, banalną zabawą w lustrzane odbicia. Jak w przypadku „Cierpień starego Wertera” i „Lekcji tańca dla starszych i zaawansowanych” – nigdy nie jest powtórzeniem, a zawsze wariacją.

 

W gabinecie Zonia, tuż obok okna wychodzącego na ogród podobny do ogrodu gospody „U Gregorów”, widnieje fotografia Bohumila Hrabala, niepisanego, tajnego patrona Teatru KTO. Miła ona, nawet bardzo, tylko że Hrabal jest na niej… sam, zupełnie. Palec. A przecież nigdy nie było tak. Przecież stryjaszek Pepin zawsze – także kiedy go już nie było – niestrudzenie trajkotał gdzieś blisko, gdzieś w cieniu kufla z piwem w barze „Świat”, gdzieś między klawiszami maszyny do pisania, gdzieś w głowie, gdzieś… Raz jeszcze patrzę na jarmarczne zdjęcie mistrzowskiego lotu najwspanialszego w świecie kapitana z drugim pilotem. Dobrze byłoby zawiesić je w gabinecie Zonia, po drugiej stronie okna. Tak. Na tej samej, co fotograficzny portret Hrabala, wysokości nad starym miastem. A jeśli ktoś zażąda racjonalnego wytłumaczenia owego gestu, niech mu Zoń przytoczy słowa stryjaszka Pepina, które jako szeregowy żołnierz armii austriackiej skreślił w liście do brata, kiedy stacjonował w Krakowie. „Pięknie tu i kupisz co chcesz, żebyś tylko miał za co…”

 

Paweł Głowacki “Kapitan”

 

fot. Robert Siwek

 

“Sprzedam dom, w którym już nie mogę mieszkać” inspirowany życiem i twórczością Bohumila Hrabala

reż. Jerzy Zoń

Najbliższa prezentacja: 12 stycznia 2024 r.

 

Bilety:

Online >>> link

Dostępne również w kasie teatru, pod nr 12 633 89 47 oraz mailowo: kasa@teatrkto.pl

[FM_form id="1"]
Skip to content