Siedemdziesiąt małych nocy – nowy felieton Pawła Głowackiego

Udostępnij:

                                   Idź książeczko między ludzi

                                   Idź i myśli piękne budź

                                   A gdy myśl się piękna zbudzi

                                   Sama zarżnie wszelką chuć

                                                                            Witkacy

 

Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć… Rachuję detale długiej Nocy, co przed nami. Folder z samymi tylko suchymi informacjami o imprezach, jakie zdarzą się w Krakowie z okazji 14. edycji Nocy Poezji jest w rozmiarach opowiadania średniej długości, liczy stron 24 i nosi iście anakondzi tytuł „Kraków jako poetycka Wieża Babel: Po co nam poezja”. Aby poznać liczbę imprez, rozparcelowanych na trzy dni: 11, 12 i 13 października, stawiałem znaki, jedna kreska – jedno zdarzenie. W epilogu zobaczyłem na kartce las, mówiąc lirycznie – knieję kresek. A teraz rachuję je. …sześć, siedem, osiem, dziewięć… Głośne lektury wierszy, promocje książek, dysputy, wykłady, sympozja. …dziesięć, jedenaście, dwanaście, trzynaście, czternaście… Gdzie tylko się da, w klubach i księgarniach, na scenach oraz w knajpach, w świetlicach i galeriach, na piętrach, parterach oraz w piwnicach, i po obu stronach Wisły, słowem – wszędzie. …piętnaście, szesnaście, siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście… A przecież kapłani nowoczesności prawią, że świat nie zmierza w stronę wiersza, lecz pędzi w stroną przeciwną, że ludziom nie po drodze z metaforą, jambem tudzież inną średniówką, że łakną komunikatów płaskich, szybkich, krótkich i przaśnych, a najlepiej kwadratowych, że przyjmują jedynie narzecze paździerzowe, że rozumieją tylko „majteczki w kropeczki” i że właśnie ten poziom refleksji zupełnie im wystarcza do życia zacnego oraz do szczęścia. Słowem, kapłani paździerza uczą, iż rzutki debil zapanował dziś i należy mu robić dobrze, bełkocąc dużo i gromko. …dwadzieścia, dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa… Przy kresce numer dwadzieścia trzy przypomina się stworzony przez Annę Dymną Krakowski Salon Poezji.

Był 20 stycznia roku 2002. W foyer Teatru Słowackiego Dymna i Mariusz Wojciechowski czytali wiersze Jana Twardowskiego. Tak to się zaczęło. Nikt nie dawał imprezie Dymnej szans na trwanie dłuższe nić miesiąc, góra dwa. Bo któż – piali kapłani paździerza – któż, panie drogi, będzie na wiersze chodził w naszych czasach, komuż dziś potrzebny sonet!!! I co? Otóż, kapłani drodzy, niebawem minie 23. rok istnienia Salonu Poezji, i nie licząc wakacji, świąt oraz przeszkód nieprzewidzianych, w każdą niedzielę widownia Salonu Dymnej jest od lat 23 – pełna. I nie zapowiada się na pustkę, szanowni kapłani. …dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem… Tak jak nic nie zapowiada pustki na widowni Teatru KTO dnia 12 października o godzinie 19.30. Kończy się z wolna Rok Zbigniewa Herberta, na Noc Poezji Bronisław Maj wybrał i ułożył w całość 27 jego wierszy. Radosław Krzyżowski i Juliusz Chrząstowski je przeczytają, wyreżyserowani przez Jerzego Zonia, a Krzysztof Cyran zagra na klasycznej gitarze. …dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć, trzydzieści, trzydzieści jeden… Co – to jeszcze nie koniec? No nie.

Istnieje słuchowisko radiowe Herberta, stareńkie, z roku 1958. „Rekonstrukcja poety”. Zostawmy w spokoju detaliczne streszczenie. Niech wystarczy, że bohater, Homer, w epilogu wsuwa się swą poezją w samotność drugiej osoby liczby pojedynczej. Ja gdyby zaczyna mówić cicho „Ty”. Dotąd był kolosalnym epikiem, który na placu miejskim skandował pieśni wyłącznie dla tłumów gęstych. Gromko śpiewał narodowi i państwu całemu, śpiewał liczbie mnogiej, w której na amen zniknęły poszczególne twarze ludzi, śpiewał szarej masie koturnowe tematy, spiżowe przesłania, słał pocieszenia stadne. A teraz, już zupełnie ociemniały, teraz, kiedy, jak powiada, „widzi stopami” – naraz pojmuje, że wszystko trzeba poznawać na nowo, „zaczynając nie od Troi, nie od Achillesa, ale od sandału, od sprzączki przy sandale, od kamyka potrąconego niedbale na drodze”. …trzydzieści dwa, trzydzieści trzy, trzydzieści cztery… Pojmuje potęgę rzeczy najmniejszych, wagę losu pojedynczego. Ma nadzieję, iż uda mu się swymi nowymi frazami wyprowadzić z tłumu – nowych ludzi, ale po kolei, za rękę, a nie grupowo, że uda się ich tak wyprowadzić i zwrócić każdemu utraconą w stadzie twarz niepodrabialną. …trzydzieści pięć, trzydzieści sześć, trzydzieści siedem, trzydzieści osiem… I jak gdyby każdemu z ocalonych recytuje z osobna kilka wierszy Herberta, pośród nich intymny drobiazg „Chciałbym opisać”, portret palca poety, szkic, co go w istocie każde „Ja” może powtórzyć. „Jest to osobliwy palec/ jedyny na świecie mały palec lewej ręki/ dany mi bezpośrednio// inne małe palce lewej ręki/ są zimną abstrakcją// z moim/ mamy wspólną datę urodzin/ wspólną datę śmierci/ i wspólną samotność”. …trzydzieści dziewięć, czterdzieści, czterdzieści jeden… Wystarczy.

Nie będę już ciągnął wyliczanki, podam ostateczny wynik. Siedemdziesiąt. Tak. Siedemdziesiąt kresek na mej kartce – tyle imprez w Krakowie całym. Siedemdziesiąt małych nocy wewnątrz długiej trzydniowej Nocy Poezji. Czy trzeba mówić, że nic wielkiego się nie wydarzy? Za przyczyną wiersza nigdy nie dzieją się w świecie sprawy wielkie. Więc – i tym razem nic się nie stanie. Co najwyżej jedna samotność wysłucha o zmierzchu niecodziennie ułożonych zdań drugiej samotności. A rankiem powie nagle do siebie „Ja”. Być może pierwszy raz w życiu. To wszystko.

Aktualności
[FM_form id="1"]
Skip to content