Paweł Głowacki
Straż z palca
„Cicho, cicho, nie budźmy śpiącej wody w kotlinie,
Lekko z wiatrem pląsajmy po przestworów głębinie…”
Kazimierz Przerwa-Tetmajer „Melodia mgieł nocnych”
Wizję lokalną wysoki sąd wyznaczył na poniedziałek, na godzinę tę samą, w której miesiąc temu Jan K. zadał kozikiem grzybiarza pięć śmiertelnych pchnięć. Dzień wcześniej, 8 września, niedzielnym zmierzchem, w Teatrze KTO rozpocznie się nowa krakowska impreza teatralna – Festiwal „Ciało i czas”, tydzień scenicznej sztuki Formy, Tańca, Ruchu wszelkiego. Krócej mówiąc – tydzień Milczenia się zacznie. Czas Nieobecności Słów. Krótka epoka gestów.
W poniedziałek, na miejscu zbrodni, wszystko ma być, więc będzie dokładnie takie i ściśle tak, jakie i jak było w chwili zbrodni. Sprzęty i meble te same w tych samych miejscach, drzwi identycznie uchylone, bliźniaczy zmierzch za kuchennym oknem i nad stołem niezmieniona goła żarówka na drucie, świecąca, jak wtedy, zblazowanym światłem. I w ów idealnie powtórzony świat oskarżony wejdzie niczym aktor w scenografię. Wejdzie tak samo bezszelestnie jak miesiąc wcześniej, w tym samym rytmie zbliży się od tyłu do krzesła i idealnie tak samo wykona kozikiem grzybiarza pięć śmiertelnych pchnięć z przeszłości, tylko że w krześle spoczywał będzie manekin. To w sumie rozsądne. Po cóż miałby Jan K. po miesiącu zabijać tego, kogo zabił miesiąc wcześniej? Po co komu aż taka tautologia? Słowem, powtórzy się w poniedziałek odległa chwila, powtórzy się detalicznie, acz bez kropki nad i. Tak, powtórzy się, ale właściwie – dlaczego?
Przecież w trakcie procesu i wcześniej, w czasie dochodzenia, prawnicy i śledczy sto razy pytali Jana K. o chwilę zbrodni i on sto razy odmalował słowami chwilę zbrodni. Wciąż od nowa mówił to samo, niwelując mętności, coraz precyzyjniej powtarzał jedną narrację – aż zdania opowieści o zbrodni zdały mu się w końcu bardziej realne niż zbrodnia! I co? To nie wystarczyło? Niby dlaczego? Czy wysoki sąd wie, co wiedzą pisarze, że mianowicie każde słowo jest w istocie zwierzątkiem metaforycznym, wymykającym się jednoznacznej treści, skorym do iście teatralnych iluzjonistycznych gierek z człowiekiem, do bawienia się z jednoznacznym sensem w kucanego berka? Nie ufa zatem wysoki sąd językowi, za to wierzy ruchowi i w nim poszuka prawdy ostatecznej? Zaufa samym gestom w brzmieniowej pustce po zamilkłych słowach – tak jak bardziej ufa fikcyjnym schodom, przez maga Marcela Marceau lepionym z powietrza, niż schodom rzeczywistym, i jak bardziej ufa kilku scenicznym krokom i grobowemu milczeniu Ludwika Solskiego w roli Starego Wiarusa niż prawie tysiącu mówionym kreacjom Solskiego, czyli tonie słów, które mistrz na scenie oraz z ekranu recytował przez lat mniej więcej 80? Owszem, gestom wysoki sąd zaufa. To może trochę paradoksalne jest, nawet na pewno paradoksalne, lecz bywa właśnie tak: gesty, przecież mniej oswojone przez nas niż język – w jakimś przedziwnym ostatecznym rachunku jaśniejsze i bliższe ciału są niż słowa nasze, jakoby tak krańcowo na co dzień przez nas wytresowane. Tak bywa w teatrze.
Powtórzy się zatem ów paradoks na Festiwalu „Ciało i czas”. A w poniedziałek wysoki sąd złowi prawdę jasną i ostateczną, złowi ją w sieć milczącego seansu wizji lokalnej. Będzie się paradoks przez tydzień powtarzał w Teatrze KTO, trochę tak, jak regularnie powtarzał się wiele lat temu na Krakowskich Wiosnach Baletowych, autorskiej imprezie Grażyny Karaś i Przemysława Śliwy, albo jak co dwa lata powracał w dniach Festiwalu „Materia Prima”, organizowanego przez Adolfa Weltschka i Teatr Groteska, którego to Festiwalu losy przyszłe są póki co mętne. I znów powróci – jak wtedy, na Wiośnie… i Materii… wciąż wracało – jedno rozczarowanie i jedna przestroga.
Przypomną się otóż bohaterowie „Wiwisekcji” Mirona Białoszewskiego – dziesięć palców, co jako pyszałkowaci mędrcy lub przemądrzałe zakonnice próbują bezustannym gadaniem okiełznać niepojęte milczenie najzwyklejszych kuchennych przedmiotów, zawisających nad zdumionymi palcami. Lecz najgorsze nie jest milczenie w górze, lecz to, że tyci bohaterowie nie słuchają swego rozczarowania, gdy mówią: „Miał być palec na ustach – amfiteatrze abstrakcji – na tej resztce milczenia”. A zwłaszcza to jest fatalne, iż nawet swej do siebie skierowanej przestrogi – także nie biorą pod uwagę. „Kto – ile trzyma straż z palca przed swoim językiem, ten – tyle jesteś w niebiesiech form pięknie wiszących…” Klepią to z pamięci, po czym – bełkocą dalej.
Rzecz jasna, złem nie jest metaforyczność słowa, jego nieuchwytność. Złem jest leniwe, przesiąknięte łatwizną przekonanie o jednoznaczności słów, a to wyzuwa teatr z tajemnicy, obracając go w trywialny Hyde Park. Wieloznaczny teatr ruchu, teatr palca trzymającego straż przed językiem, uczy jasnej nieuchwytności słów w teatrze. I nie tylko w teatrze. Przecież w poniedziałek nie będzie żadnej wizji lokalnej, gdyż nie było morderstwa, śledztwa ni procesu. To tylko słówka zabawiły się w kucanego berka. Aż tak się zabawiły, że przy którymś berku wyszła im prawda. Festiwal „Ciało i czas” odbędzie się niechybnie. I niechybnie – w Teatrze KTO.
Fotografia: Ludwik Solski jako Stary wiarus w „Warszawiance” (rysunek Stanisława Wyspiańskiego, 1904)