Krzysztofie, jesteś znany z autorskich komedii. Skąd wziął się pomysł na stworzenie spektaklu bez słów?
Pomysł podrzucił mi Dyrektor Teatru KTO Jerzy Zoń, który na początku tego roku zaproponował mi stworzenie spektaklu bez słów przy okazji najbliższego festiwalu ULICA. Owszem, nie było to łatwe i czułem, że to duże wyzwanie. Poza tym odpowiedzialność zrobienia czegoś, z czego Teatr KTO słynie na całym świecie i co jest trzonem jego działalności było nie lada wyzwaniem. Niemniej jednak po wielu przemyśleniach doszedłem do wniosku, że trzeba się rzucić na tą głęboką wodę i spróbować. Żeby ułatwić sobie tę pracę, dobrałem do składu aktorskiego osoby, które mają już doświadczenie w tej materii i wielokrotnie działały na przestrzeni ulicy. Starałem się czerpać z ich wiedzy, jednocześnie zmieniając swoje dotychczasowe patrzenie na sztukę teatru.
Jak pracuje Ci się przy spektaklu, w którym używasz zupełnie innej formy i środków wyrazu. Podstawą Twoich dotychczasowych spektakli był tekst. Czy zauważasz różnice w pracy z aktorami? Trójka z obsady „C’est la vie” to Twoi aktorzy grający w kilku tytułach, m.in. w obu częściach “Stroiciela grzebieni”. Jakie nowości przyniosła praca z nimi podczas tej produkcji?
Różnica jest zasadnicza. Do tej pory wszystkie moje spektakle były oparte o mój tekst, który był zawsze bardzo gęsty i istotny. Opowieść bez słów opartą na grze aktorskiej, mimice, gestach, ruchu, odpowiednio dobranej scenografii, muzyce i układach choreograficznych trudniej stworzyć, by była łatwa do odczytania dla wszystkich widzów.
Jakie były Twoje inspiracje dla spektaklu “C’EST la vie”? Dlaczego zdecydowałeś się na akurat taki temat – 3 pary, 3 epoki i… po prostu życie…?
Długo myślałem nad tym jaką opowiedzieć historię. Dyrektor Jerzy Zoń sugerował mi, żebym spróbować związać ją z Podgórzem. Przekopałem się przez naprawdę spory materiał – przeczytałem wiele książek, szperałem w Internecie, byłem na licznych spotkaniach, np. z panią dyrektor Muzeum Historii Podgórza. Nic jednak nie zainspirowało mnie na tyle, by poczuć moją spójną opowieść. Wtedy pomyślałem, że nie mogę tworzyć niczego na siłę. Czułem, że chce stworzyć postaci, które są z różnych epok. Jedna para pochodzi z lat 20, druga z lat 60, trzecia jest współczesna. Postanowiłem posadzić tych ludzi przy stołach, w jednym miejscu, w jednym czasie i na jednej ulicy. Dzięki temu udało mi się uzyskać uniwersalną historię „jednego dnia z życia”. Taki dzień może się zdarzyć zawsze i wszędzie… w Rio de Janeiro, Barcelonie, Tokio i… na krakowskim Podgórzu.