„Kto następny? I kiedy?” – felieton Pawła Głowackiego

Udostępnij:
Plakat filmu "Le Bal" w reż. Ettore Scola, autorstwa Andrzeja Pągowskiego (https://galeriaplakatu.com.pl/0150-le-bal-polish-movie-poster.html)

Opowieści są cztery. Przez czas, jaki nam pozostał, będziemy je przeobrażać i snuć wciąż od nowa. Historia powszechna jest historią bez ustanku zmieniających się intonacji kilku niezmiennych metafor.

Jorge Luis Borges

 

Za jakiś czas, w gruncie rzeczy niewielki, na scenie Teatru KTO aktorzy zatańczą w grudniowy wieczór to, co 41 lat temu ktoś inny tańczył zupełnie gdzie indziej i na zupełnie odmiennej estetycznej planecie. Będzie to „Bal”. Powtórzenie, lecz zapewne nie lustrzane odbicie, raczej niedokładne echo, wariacja, teatralna odpowiedź na słynny film Ettore Scoli, pokazany światu w grudniowy wieczór roku 1983. W tamtym „Balu” – ani jedno słowo nie padło, więc wciąż nie pada. Wciąż jest on tkanką muzyki i tańca, pulsującą w jednym z paryskich lokali do pląsania i ze zwierciadlaną kulą u sufitu, ale w wielu czasach – od roku 1936, chwili ogólnonarodowej euforii na kanwie działań Frontu Ludowego, do w miarę statecznego świata roku 1983. A pomiędzy – wojna, okupacja, kolaboracja, wyzwolenie, kłopoty Algierskie, dzieci kwiaty i rewolta studencka w 1968. Prawie pół wieku z życia Francji, Europy i Świata. Czas opowiedziany impresyjnie, może zaledwie dotknięty, płynny czas w tanecznych etiudach i poetykach muzycznych, płynnie zmieniających się na ekranie, czyli podobnie (tylko szybciej), jak zmieniały się mody taneczne i muzyczne w rzeczywistym czasie wspomnianego półwiecza. Tak. Lecz „Bal” Scoli nie był oryginałem. Dwa lata wcześniej, być może też w grudniu, lecz roku 1981, paryski Théâtre du Campagnole dał premierę podobnego w impresyjnej strukturze, niemego i tanecznego „Balu” Jeana-Claude’a Penchenata. Tak więc za jakiś czas aktorzy zatańczą na scenie przy Zamoyskiego 50 to, co gdzieś indziej i kiedy indziej tańczyli inni, którzy tańczyli to, co jeszcze gdzieś indziej i kiedy indziej odtańczyli kolejni inni. „Bal” się zmieniał, w pestce pozostając „Balem”. I zapewne „Balem” pozostając w swojej istocie – w KTO zmieni się w „Bal” trzeci, jak tamte – niepowtarzalny. Kto następny? I kiedy? W sumie – nic nowego. Tak jest zawsze. Nie sposób bowiem inaczej.

 

W maju, w KTO, Grupa Senior, na stulecie śmierci Franza Kafki powtórzy jego olśniewające „Listy do Mileny”. Na tamtą, zapisaną miłość młodzieńczą geniusza mroku, bardzo dojrzali ludzie odpowiedzą własną, późną wrażliwością, odpowiedzą bez kalkowania oryginału, choćby dlatego, że z powodu czasu jest to już dla nich niemożliwe. Także w maju Jerzy Zoń kolejny raz pokaże swą „Arcadię”, co u źródła ma głównie poemat Tadeusza Różewicza. Lecz mniejsza z Różewiczem. Licząc od zamierzchłej chwili, w której poeta stworzył ów wielki mit krainy wiecznej szczęśliwości – w ilu wcieleniach malarskich, literackich, wszelkich innych, w ilu wciąż zmieniających się intonacjach powracał niezmienny mit? Którym jego wcieleniem jest seans Zonia? I w maju również, na scenie Teatru KTO Józef Opalski zaserwuje spektakl „Uczycie nas jak suknie się podnosi”, tkany na kanwie teatru twórcy „Opery za trzy grosze”. Jest to trzeci, jeśli nie czwarty, sceniczny Bertolt Brecht Opalskiego, a ewentualnemu, graniczącemu z pewnością przekonaniu, że już ostatni, radziłbym nie ufać zbytnio. I zawsze na dnie u Opalskiego – ta sama klarowna, nietknięta struktura: słowa Brechta plus nuty Kurta Weilla. Ale za każdym kolejnym razem – inny odcień świata Brechta się zjawia, inny zapach, ton, ciężar, smak… Wystarczy tych przykładów. Teatr KTO, jak każdy teatr prawdziwy, nie jest nieruchomym zbiorem scenicznych faktów, idei ucieleśnionych raz na zawsze i ważkich przesłań, skandowanych ku pokrzepieniu ludzkości. A raczej nie tylko tym. Jest historią nowych intonacji, dodanych opowieściom w różnym wieku, które kiedyś opowiedział już ktoś inny, być może nie jeden raz.

 

Po prostu, tak jest od zawsze. Opowieść rodzi opowieść, przemycając swoje sedno w przyszłość. Bajka wysnuwa się z niegdysiejszej bajki, dokładając antenatce szczyptę własnych cieni. I tak już pozostanie. Istnieje fantastyczny tom Alberto Manguela, czytelnika wielkiego i nieposkromionego zbieracza książek (w pewnym czasie jego prywatna biblioteka liczyła grubo ponad 30 000 egzemplarzy), który miał szczęście być lektorem niewidomego Jorge Luisa Borgesa. Tom nosi tytuł „Homer. Iliada i Odyseja. Biografia”. Nie przepisałem się. Tak, jest to właśnie – biografia. Biografia dwóch potężnych baśni ludzkości, czyli historia życia niezliczonych intonacji owych baśni, życia najprawdopodobniej skazanego na wieczność, które dziś dobija do bez mała trzech tysięcy lat. W prologu Manguel przywołuje definitywne zdanie, które awangardowy prozaik Raymond Queneau ułożył na marginesie „Bouvarda i Pécucheta”, ostatniej, niedokończonej powieści Gustawa Flauberta. „Każde wielkie dzieło literackie jest <Iliadą> albo <Odyseją>”. Kropka. Nie chce być inaczej: piszący nie mają wyboru. Teatr także nie. A zatem – kto następny? I kiedy?

 

Paweł Głowacki

Kto następny? I kiedy?

Aktualności
[FM_form id="1"]
Skip to content