Aktualności

Przygoda fotografii Natana Kriegera – nowy felieton Pawła Głowackiego

Udostępnij:
Trzech aktorów w wyszukanych kostiumach występuje na scenie; centralna postać nosi pierzaste nakrycie głowy i czarne skrzydła, trzymając się za ręce z dwoma innymi w odświętnych kapeluszach, ustawionymi na niebiesko oświetlonym tle - jak scena z fotografii Natany Kriegery ożywa.
fot. Wacław Pyzik

Król Mgły wjechał cwałem na plac, sciągnął wodze wierzchowcowi i zabrał się do odwijania z głowy białego turbanu. Jego sznurowane sandały były mokre, podobnie jak jego szarawary.

Josif Brodski „Znak wodny”

Na krawędzi Rynku Podgórskiego stoi portret Rynku Podgórskiego, znikającego popołudniem w żółtawej mgle. Ogromna czarno-biała fotografia, sto lat temu przez Natana Kriegera zrobiona z chodnika przy głównej ulicy Podgórza. Patrzę. W miejscu, gdzie dziś stoi strzelisty neogotycki ogrom, przywodzący na myśl niebotyczne skalne igły w „Krzyku kamienia” Wernera Herzoga – na dnie perspektywy zdjęcia Kriegera widać iście romańską surowość wzruszająco skromnego parafialnego kościółka św. Józefa z roku 1839. Od jego schodów aż do głównej ulicy rozpościera się rozległy plac, dokładnie taki jak dziś, tylko wyłożony ziemią i brukiem. Jego pustka jest prawie doskonała. Ot, dwa biedne drzewka, jakaś wąska i wysoka budka, może na ogłoszenia, stos drewnianych krzeseł obok niej, dwie nie wiedzieć od ilu godzin omijane przez podróżnych dorożki, a przed kościółkiem – konny, zdobny drewnianymi liśćmi karawan, jeszcze pusty. Po lewej stronie placu – szyldy na karłowatych kamienicach. „Kancelaria Propinacyjna”, „Piwiarnia Okocimska”, „Fryzjer”, „Sklep z mąką A. Armera”, „Cukiernia”, ktoś siedzi na krześle przed wejściem do niej. Tyle. Prawie nic. I wszystko to wciąż widać na wiekowym prostokącie Kriegera, widać, lecz już tylko mętnie. A będzie – coraz mętniej.

Czas zrobił swoje, jak zawsze. Mgła czasu, której ulubionym odcieniem jest sepia, przez sto lat rozluźniła chemiczne wiązania zdjęcia. Zmętniła krawędzie rzeczy i budowli, zamazała ostrość, zmusiła czerń do zblaknięcia, bieli kazała przyjąć popiół. Podobnie bezlitośnie działa pamięć. Mgli przeszłość, zmieniając ją w coś na podobieństwo fatamorgany, nieważkiego świata, snu znikliwego. Ludzi także, może zwłaszcza ludzi. Z tyłu sfotografowanego widoku turyści, zamarli na dziś już nieistniejącym krzemionkowym wzgórzu daleko za kościółkiem św. Józefa, są bryłą szarości. A ten w rozmytym płaszczu i niknącym meloniku pan, co jakby wciąż pozuje Kriegerowi na pierwszym planie, mniej więcej w tym miejscu, z którego ja teraz przyglądam się fotografii Kriegera – to istny duch, zawisły kilka centymetrów nad ziemią. Czyj duch? Nie wiadomo. Ale niektórzy gotowi są na wszystkie świętości przysięgać, że widzieli powracających zmarłych. Jaka jest prawda? Jedno pewne: niebawem, 15 października, w seansie Pawła Szumca „Sen o Podgórzu, czyli pan Bednarski spaceruje do połowy mostu”, na scenę Teatru KTO wróci z przeszłości, z której się nie wraca, kilka, kilkanaście widm Dzielnicy Podgórze, ongiś samodzielnego miasta. I pewne jest jeszcze to, że ów spektakl rewiowy raczej nic nie będzie miał wspólnego z solennością kroniki historycznej. Zapewnia o tym Szumiec. Nie chodzi o prawdę. Chodzi o pocieszenie pamięcią lekką, uśmiechniętą, senno-bajkową.

Więc jednak niektórzy nie kłamią. W rewii zmarli wrócą z mgły na godzinę, na półtorej godziny. Pan Bednarski i kilka innych duchów, za życia wysoko w Podgórzu postawionych, ale też tłumek duszków bezimiennych, jak ów jegomość w ciemnym płaszczu i meloniku, na zdjęciu Kriegera lewitujący w żółtawej mgle czasu. Z okazji 110. rocznicy przyłączenia Podgórza do Krakowa, za sprawą aktorów: Katarzyny Chlebny, Grzegorza Łukawskiego, Jacka Stramy, Karoliny Daniec-Franczyk, Niny Potapowicz, Grażyny Srebrny-Rosy i Bartka Cieniawy, zjawy zyskają trochę ciała i namiastkę dawnego życia, zaś Marek Braun otuli je garderobą podobną tamtej, dawno temu zetlałej na proch. Wrócą w podskokach, tanecznym krokiem w rytmie muzyki Aleksandra Brzezińskiego lub kapeli Asy z Rękawki. Opowiedzą garść Podgórskich anegdot pięknych, gdyż nie do uwierzenia, ucieleśnią kilka legend dzielnicy, odśpiewają piosneczki, co je Andrzej Sikorowski utkał tak, że sto lat temu mogłyby stać się hitami wspomnianej „Piwiarni Okocimskiej”, albo samotnym mruczandem owego jegomościa, co całymi popołudniami wysiadywał na krzesełku przed „Cukiernią”.

Inaczej mówiąc – na godzinę, na półtorej godziny zaludni się fotografia Kriegera. Wróci ostrość. Ktoś rozstawi krzesła, chłopczyk zacznie obklejać chudą budkę ogłoszeniami, powoli ruszy karawan z trumną, turyści na krzemionkowym wzgórzu pomachają światu w dole, zaś jegomość w doskonale czarnym płaszczu i kłująco wyraźnym meloniku osiądzie na ziemi, zrobi kilkanaście kroków, wgramoli się do dorożki tej samej, co zawsze, i szepnie fiakrowi: „Do domu, panie Heniu, do domu!”. Mówiąc jeszcze inaczej, wręcz banalnie: po prostu – zdarzy się teatr. A potem?

Król Mgły znów wjedzie cwałem na Rynek Podgórski i zacznie z głowy odwijać biały turban. Jego sandały błysną wilgocią. Koniec. Zdjęcie Kriegera odzyska siebie. I to też będzie teatr. Tak. Bo pusta scena, czekająca na duchy, wciąż jest teatrem.

Paweł Głowacki – Przygoda fotografii Natana Kriegera

[FM_form id="1"]