Aktualności

Morze – nowy felieton Pawła Głowackiego

Udostępnij:
Czarno-biały obraz wykonawców na dramatycznej, zadymionej scenie z intensywnym oświetleniem. Zainspirowana sonety szekspira, kobieta stoi z przodu i w centrum, podczas gdy inni wykonawcy i instrumenty muzyczne są widoczne w tle.
fot. Wacław Pyzik

Co jeszcze widzisz na mrocznym tle, w otchłani czasu?
William Szekspir „Burza”

 

Gdy prawie całkiem ślepy Hermann Soergel usłyszał, czym jest dar, na życie z którym chce go skazać Daniel Thorpe – w pierwszej chwili nie znalazł słów, by odpowiedzieć. Jedynie poczuł nagle bliskość szarego, miękkiego ogromu, pachnącego wodorostami i rybą, usłyszał jego monotonnie falujący szmer. Zdało mu się, że zaczął powoli maleć oraz że nie da się już tego powstrzymać. Musiało minąć trochę czasu, by w mroku głowy zdołał wyszeptać prawdę o darze.

Soergela, Thorpe’a i resztę widm ostatniej, pożegnalnej bajki, Jorge Luis Borges wyśnił pięć, może trzy lata przed śmiercią. Rak  pęczniał już wtedy nieubłaganie, wpierw na wątrobie, później w całym znużonym ciele. Bardzo prędko stawało się coraz gorzej, w końcu było tak źle, że pisarz i krytyk Jaime Alazraki nie mógł lżej sportretować tego, co zapamiętał. „Ujrzałem fizyczną ruinę. Jego głowa wyglądała na zdeformowaną, jakby kość czołowa wyrosła nieproporcjonalnie wielka i groziła przebiciem skóry. Nie były to spustoszenia uczynione przez czas, lecz przez atak choroby – tak jakby jego mózg nadal rósł, podczas gdy ciało się rozkładało”. Fotografia z tamtych dni bezradnego czekania ukazuje twórcę „Księgi piasku” na tarasie hotelu w Palermo, majowym popołudniem siedzącego przy kawiarnianym stoliku. Z głową zwyczajem ociemniałych lekko pochyloną ku ramieniu i trochę zadartą, nad naszym widzialnym światem patrzy na swój niewidzialny. Marynarka jest już za duża, stara laska, na której wsparł dłonie znów chłopięce, jak gdyby spotężniała, między kołnierzyk koszuli a szyję da się już swobodnie wsunąć nie jeden, a dwa palce. Za jego skurczonymi plecami – szare wzgórza, tafla ciemnej wody i palma, zupełnie czarna. Wyobrażam sobie czasem, że układał wtedy w głowie prawdę obdarowania. „To tak, jakby proponowano mi morze”. Jego bohater, Soergel, szepce to chwilę po tym, jak Thorpe oznajmił: „Ofiarowuję panu pamięć Szekspira, od najwcześniejszego dzieciństwa do początku kwietnia 1616 roku”.

Tak właśnie brzmi tytuł pożegnalnej bajki Borgesa: „Pamięć Szekspira”. Świetna lektura na zaduszny czas. I świetną lekcją teatru jest lekcja rozczarowania, jaką daje światu Soergel. Czegóż się spodziewał, przyjmując pamięć twórcy „Burzy”? Spodziewał się, że owo morze, które przeczuł, ostatecznie okaże się jednak ogromem przejrzystym, jasnym, nieruchomym i edukacyjnym – na podobieństwo muzeum wyrzeźbionych w marmurze idei. Spodziewał się poznać potężne intelektualne budowle, zobaczyć ostro namalowane analizy natury ludzkiej, dotknąć nieubłagany mechanizm historii i władzy. Spodziewał się przejrzeć tajemnicę, odnaleźć spokój, poczuć pewność. Nie przejrzał. Niczego nie poznał, nie dotknął i – nie licząc kilku twarzy ulepionych z mgły – niczego nie zobaczył. Za to usłyszał oceanicznie falujące brzmienia, chroboty, intonacje, piętrowe rytmy nicujących się metafor. Usłyszał przypływy i odpływy języka.

Nagle, przy goleniu, ucho złowiło kilka zadziwiających słów, należących do Chaucera. Kiedy indziej, wychodząc z Muzeum brytyjskiego, zagwizdał prostą melodię, której nigdy nie słyszał. Czytając sobie na głos Sonety Szekspira zaczął bez wysiłku artykułować szorstkie „r” i otwarte samogłoski z XVI wieku. Recytując łacińskie i greckie heksametry – mylił iloczasy, niczym bajarz ze Stratfordu. Pojął, że dla Leara lub Hamleta księżyc nie był ani księżycem, ani nawet Dianą, tylko powłóczystością sennych liter: moon. Po prostu zrozumiał, że światy Szekspira są jedynie – jak Borges rzekł w innej opowieści – podnieconą obfitością fantastycznych słów, siecią taktów, muzyką akcentów. Dlatego porzucił Soergel plan napisania biografii gigantycznego bajarza. Ów jałowy trud zastąpił litościwym pytaniem do siebie, do teatru, do reżyserów otrutych pyszałkowato niewzruszoną pewnością.

„Po co rozplatać tę sieć, po co podkopywać tę wieżę, po co sprowadzać wściekłość i wrzask Makbeta do skromnych rozmiarów dokumentalnej biografii czy realistycznej powieści”. Nade wszystko – po cóż wciskać Szekspira w góra półlitrowy – i rzecz jasna z uchem – garnek doraźnej publicystyki?

Finał pożegnalnej bajki jest w istocie zapisem bezradności. Gdy zauważa z lękiem, iż pod naporem brzęczącej pamięci Szekspira zapomina języka rodziców – Soergel postanawia się ratować. Wymyśla wiele sposobów, żeby obudzić i odzyskać pamięć własną, lecz wszystkie drogi okazują się daremne. Wszystkie prowadzą do Szekspira. W końcu odkrywa jedyne wyjście. Precyzyjną i rozległą muzykę Jana Sebastiana Bacha. Precyzyjną i rozległą tak, jak precyzyjne i rozległe były i są pierwsze opowiadania Borgesa, zegarmistrzowskie labirynty tomów „Fikcje” i „Alef”, wytyczone z grubsza pół wieku przed dniami układania w Palermo bajki pożegnalnej. Kto wie, być może już wtedy, na początku, Borges – niczym biedny Hermann Soergel na końcu – postanowił się ratować?

Paweł Głowacki – Morze

[FM_form id="1"]