Małe wędrówki – esej Pawła Głowackiego

Udostępnij:
fot. Witold Siemaszkiewicz

W pierwszych taktach „Czekając na Godota” Samuela Becketta znużony Estragon, włóczęga doskonały, nieodwołalny, siedząc na płaskim kamieniu przy gliniastej drodze usiłuje zdjąć but. Skąd podąża? Dokąd? I jak długo szedł? Odpowiedzi są bezlitosne – miejsca nie grają roli, rolę gra jedynie czas, cały czas. Idzie zatem Estragon – odkąd nauczył się chodzić. Będzie szedł – do końca, aż nogi odmówią współpracy definitywnie. Z przerwami na sen i kęs czegoś, starej marchewki choćby – człapał życie całe. A teraz oto przysiadł, jak zwykle o tej porze, przysiadł, by odsapnąć, by odsapnęły zwłaszcza jego stopy. Oburącz szarpie but, postękuje, walczy i – daje za wygraną. Po chwili – ponawia trud. Lecz but zdaje się już nie być butem zwyczajnym, po wiekach służby zdaje się być, Boże dobry, stopą samą – butem, który ze swą wiernością poszedł na całość i, Matko święta, na amen zrósł się z nogą! Po drugim fiasku Estragon daje za wygraną ostatecznie. Wyznaje: „Nic się nie da zrobić”. Czy Jerzy Zoń byłby dobrym Estragonem?

Owszem, byłby Estragonem niezłym. Zwłaszcza, że w pewnym wymiarze – jest nim przecież. Tak, wędruje przecież Zoń, on i jego Teatr KTO. Wędruje, jednak przeciwnie niż bohaterowie Becketta, którzy, jak wiadomo, czekają, nie ruszając się z miejsca – Zoń jako Estragon nie czekałby wcale. Po westchnieniu, że zzucie trepa kolejny raz się nie udało, zwyczajnie wstałby z kamienia i w swych na amen zrośniętych ze stopami butach – ruszył w drogę, dalej, do kolejnego z wielu miast długiej podróży. Zoń i KTO – ruszyliby jak zawsze, aby gdzieś w świecie się zatrzymać i dla obcych, co we własnej wędrówce przystaną na chwilę, zagrać dużą lub małą bajkę teatralną. Choćby do Konina ruszyliby, do Łochowa i Gliwic – jak niedawno, w lipcu ruszyli z „Zapachem czasu” oraz „Arcadią”. Albo ze „Ślepcami”, „Chórem sierot” i „Zapachem czasu” do Stalowej Woli, Lublina, Chełmna i Niepołomic – co zdarzy się w sierpniu, co właśnie się zdarza. A w dalszej, najdalszej przeszłości, w całej przeszłości KTO, przez długie 45 lat istnienia, które było wędrowaniem? Jak wiele przechadzek odbyli przez ogrom tego czasu?

Rozsądniej jest nie pytać. Trzeba by sturękim księgowym się stać, aby na palcach porachować punkty na globusie całym, dokąd przez 45 lat chodzenia dotarł Teatr KTO i bajkę cywilnym wędrowcom opowiedział. Od wzruszająco bliskich Niepołomic, co są za miedzą, po Okinawę, gdzie jest noc, gdy u nas dzień, i na odwrót. Byli wszędzie? Rzecz jasna, wędrówka teatru – żadna to sensacja, wyjątkowość, żaden cud. Przecież kuglarze wędrowali od zawsze. Można rzec, iż wędrowali, gdyż byli kuglarzami, albo że byli kuglarzami, ponieważ wędrowali. Przecież wóz i aktor to jest bardzo stary związek zgody, obrazek wręcz archetypiczny. Przecież na początku, na jednym z początków teatru, woły ciągnęły gliniastymi drogami Francji wozy zawalone komediantami i tandetną fikcją, ciągnęły woły rumowiska bajek, aby komedianci bajki te ożywiali w miastach, gdzie wieki później także Teatr KTO zatrzymywał się z bajkami własnymi, a z tyłu któregoś z tamtych zamierzchłych wehikułów Melpomeny siedział – Molier, który w tym roku obchodziłby czterechsetne urodziny!

Wtedy, na gliniastych drogach, jeszcze nie był bogiem komedii, był totalnym bankrutem. Musiał z Paryża wyruszyć, wręcz uciec przed wierzycielami. Lecz nie tylko po to, by długi spłacić i móc pozwolić sobie i swym aktorom na godną Estragona marchewkę. Istnieje głębsza, subtelniejsza przyczyna, o której Molier wtedy nie wiedział nic. Przypomina się Gustaw Herling-Grudziński. Chodził wręcz wariacko. Aby móc snuć opowieści – w nieskończoność krążył po swym gabinecie na parterze neapolitańskiej willi „Ruffo”. W „Dzienniku pisanym nocą” wyznał, że aby ułożyć tylko jedno jedyne zdanie, choćby niewielkie, musi wpierw obejść kulę ziemską, czasem nawet kilka razy. Wewnątrz tego wędrowania po gabinecie, metaforycznie wielkiego, działo się więc małe wędrowanie słów po kartce, małe wędrowanie, którego zadaniem było spróbować rozjaśnić tajemnice wielkiej wędrówki, co trwa tam, za oknami gabinetu, wszędzie, bez przerwy. W tym swoim nocnym rytuale kroków był Herling całkiem niczym chodząca tam i sam May w „Krokach” Becketta, która słyszy swą pamięć, bajkę o sobie niegdysiejszej, słyszy ją być może tylko dlatego, że chodzi nocami, samotna, obejmując się ramionami. Dziewięć kroków w lewo, zwrot przez lewe ramię, dziewięć kroków w prawo, zwrot przez ramię prawe, i znów dziewięć, zwrot, i znów kroki, zwrot, i znów… I tak ciągle, z nadzieją, że w małej, będącej odpowiedzią na kroki, wędrówce słów przez czarne wnętrze jej głowy wreszcie dosłyszy przynajmniej lichy cień prawdy o sobie.

Jak się trochę mniej niż czterysta lat temu okazało – Molier zaczął wędrówkę, aby zacząć pisać. Tak. Gdzieś pomiędzy Agen a Tuluzą, lub Bordeaux a Nantes, siedząc z tyłu kolebiącego się wozu iluzji, Molier położył na udach deskę, na niej płachtę papieru i zmoczył pióro w butli z czarnym płynem. Senny rytm stąpania wołów przez Francję sprzyjał niespiesznemu tempu drobnego, z lewa na prawo ciągnącego się marszu pióra po kartce. Kto wie, wieczorami, gdy ustawało wielkie wędrowanie – może ustawała też mała wędrówka słów Moliera i ostatnią kropkę sceny albo aktu stawiał dokładnie wtedy, gdy woły nieruchomiały w śnie pod drzewami, na skraju światła ognisk? W każdym razie pierwsze, co Molier stworzył, to była tragedia „Tebiada” – kompletne fiasko, kompromitacja, wstyd. Lecz niebawem zaczęły schodzić z pióra na papier już tylko drobne farsy, coraz lżejsze, coraz czystsze, coraz celniej trafiające w głupotę ludzką. A w końcu – wiadomo co się zjawiło. Nieśmiertelny chichot wielu komedii, choćby tej o opętańczym zdobywaniu serc. Owszem, nieśmiertelny jest jej chichot, bo przecież dziś, po bez mała czterystu latach, dalej jest wręcz frenetycznie śmieszne to, jak bardzo musiał się Don Juan nachodzić, by w kajecie odnotować aż tyle niewiast, które się poddały.

A Zoń? Na stronicach kroniki Teatru KTO – jak wiele widnieje nazw miejsc, gdzie Zoń opowiedział uliczną bajkę, gdzie małą wędrówkę swoich teatralnych znaków pokazał wewnątrz wielkiej wędrówki ludzi nieznanych, idących skądś, dokądś, którzy przy drepczącej iluzji Teatru KTO przystanęli na chwilę? 250. Ponad 250 nazw miejsc, w ponad 40 krajach, na 5 kontynentach. Tak stoi wyliczone. Tyle że są to dane sprzed lat 5. Co więc pozostaje? Zoń idzie dalej – trzeba dalej notować.

 

Paweł Głowacki

Małe wędrówki

[FM_form id="1"]
Skip to content