Inaczej nie będzie

Udostępnij:
fot. Anna Orzyłowska

„Koniec świata”… Jak refren ten nasz odwieczny brzmi po ukraińsku, dzisiaj zwłaszcza? A niewinne słówko „Piosenka”? Albo te sylaby, najciemniejsze z ciemnych: „Umrzeć”? Jaką intonację ma dziś w Ukrainie nieśmiertelna fraza Johanna Wolfganga Goethego: „Zobaczyć Neapol i umrzeć”?

Gdy Rosja zrezygnowała z dokończenia dzieła zabicia świata, kiedy odwróciła się na pięcie i odeszła spod Kijowa – informacyjne agencje doniosły, że normalność z wolna wraca do ocalonego miasta oraz że jedną z pierwszych wskrzeszonych instytucji jest – biblioteka, pewnie nie jedna. Tak, tak – właśnie biblioteka. I co? Pewnego dnia wyszedł ktoś o poranku spod zacisznej ziemi, wyszedł – po książkę? Pocieszam się tym widokiem. Ruszył ostrożnie krętą ścieżką między lejami. Nie spieszył się, już nie było przed czym uciekać. Zobaczył, wyraźnie zobaczył owada buczącego na tle dziur w ścianie, wróbla drzemiącego na kikucie spalonego pnia, kobiety spacerujące z parasolkami, pełne warzyw stragany przy krawężniku, to wszystko i ogromną resztę świata, co znów był jak kiedyś. A przed drzwiami biblioteki usłyszał jeszcze melancholijną melodię, sunącą nie wiadomo spoza których wybitych okien. Skrzypce? Tak. Wszedł i nie dumał długo. Wypożyczył tom wierszy Czesława Miłosza, pożegnał się, po czym, w połamanym parku niedaleko biblioteki usiadł na ławce naprzeciwko staruszka z białą brodą, krzątającego się w nielegalnym ogródku. Otworzył książkę w ciemno. „Głosy biednych ludzi” – doskonała jest ta nazwa cyklu! Idealnie dopasowana! A tytuł pierwszego wiersza – jeszcze lepszy! Przesylabizował sobie szeptem: „Piosenka o końcu świata”. I czytał dalej, zerkając na staruszka.

Czytał, że w dzień końca świata – będzie jak zawsze. Żadnej tromtadracji żywiołów, żadnych fajerwerków, żadnego koturnu. Ot, najzwyczajniej – pszczoła zabzyczy przy kwiatku, wyskoczy delfin nad falę, wróbel przeleci nisko przy ziemi, zaś wąż po staremu zalśni w słońcu… Staruszek o brodzie proroka okręcał w nielegalnym ogródku sznurek na łodygach, a on właśnie czytał, że kiedy już zacznie się dzień końca – kobiety niespiesznie iść będą pod parasolkami, zawiśnie nad ulicą radosna recytacja sprzedawcy warzyw, gdzieś daleko łódka podpłynie do brzegu, a gdzieś blisko, gdzieś bardzo blisko rozlegnie się melancholijny, przeciągły syk zapłakanych skrzypiec. A dalej przeczytał, że gdy już się zacznie – nie rozświetlą świata żadne błyskawice i żadne gromy nie przygniotą uszu. Skądże! Wręcz przeciwnie! I nie pojawią się żadne monstrualne znaki na niebie, a kto spodziewał się ciemnej symfonii archanielskich trąb – nie doczeka się. Po prostu – będzie trzeba uwierzyć, że staje się już, gdyż nie dzieje się nic, jak nie działo się nic wczoraj i jak nie wydarzy się nic jutro. Gdy już się zacznie – w istocie nie zacznie się, lecz będzie jak zawsze było, gdyż na Ziemi wciąż i wciąż zaczyna się już i nie przestanie zaczynać się już… Pod koniec lektury ostatni raz zerknął na siwego ogrodnika w nielegalnym ogródku i przeczytał zwrotkę finałową. Zwrotkę o siwym staruszku, który byłby prorokiem, ale ma inne, o wiele, wiele ważniejsze zajęcie – mianowicie przewiązuje pomidory w ogródku. Pomidory przewiązuje, zaś Miłosz pozwala mu wygłosić dwa finałowe wersy. Dwa wersy identyczne, dobitnie bliźniacze, aby ten, który słucha staruszka lub, co na jedno wychodzi, czyta wiersz Miłosza, na zawsze zapamiętał sobie cierpką istotę rzeczywistości: „Innego końca świata nie będzie,/ Innego końca świata nie będzie”.

Znów zatem – kiedyś, jutro może, gdzieś, czyli wszędzie – kobiety rozłożą parasolki, zalśni wąż i delfin, ktoś zagra na skrzypcach nuty Vivaldiego, pszczoła zniknie w kielichu nasturcji i zbuduje sprzedawca piramidę z warzyw oraz z innych smakowitości. Zbuduje piramidę całkiem taką, jaką w poemacie Tadeusza Różewicza „Et in Arcadia ego” inny sprzedawca dawno temu usypał na jednym z placów Neapolu, a przybysz z dalekiej północy – mając w pamięci wojenną śmierć swojego świata i czarną ironię sentencji Goethego o Neapolu i umieraniu – dostrzegł pod papuzim naskórkiem neapolitańskiej piramidy nieustający i nieusuwalny koniec świata, stare jak Ziemia czarne dno Ziemi. Znów więc będzie jak zawsze. Parasolki, wąż, delfin, skrzypce, pszczoła… Może jutro? Jakie „może”! Jaka niepewność! Z pewnością – jutro! Jutro!

Jutro i także za miesiąc. Parasolki, delfin, wróbel… Tak, za miesiąc kobiety rozłożą parasolki, a Teatr KTO pokaże na ulicach Krakowa swą wariację poematu Różewicza „Et in Arcadia ego”. To nieuchronne. I nieuchronne, że już 35 Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych za miesiąc, z początkiem lipca, się rozpocznie, tak jak zawsze o tej samej porze każdego kolejnego roku, każdego kolejnego roku końca świata. Rozpocznie się festiwal ULICA, zaś delfin nieuchronnie wyskoczy nad falę, może z Bałtyku. A w czerwcu? Też jak zawsze. Zabrzęczy pszczoła, która mogłaby być znakiem końca, ale ma ważniejsze zajęcia, tak jak ważniejsze zajęcia ma Teatr KTO, zatem zagra opowieść Hrabala, raz jeszcze opowie w „Słonecznych chłopcach” o dwóch starych aktorach, co przed śmiercią wracają na chwilę do życia, powtórzy dzieciom odwieczną bajkę o kocie w butach, dorosłych rozśmieszy „Stroicielem grzebieni” i znów pozwoli syrenom zapląsać w „Serenie – traktacie o samogłoskach”. Wróble uczepią się rynny, a „Ślepcy” KTO ruszą do Ołomuńca, aby pokazać się wszystkim, także damom z parasolkami. Seans „Zapach czasu” Jerzy Zoń powtórzy w Tarnowie, w Pucku zaś rybak enty raz naprawi sieć starą niczym Puck. A gdy „Zapach czasu” przeniesie się z Tarnowa do Gorzowa Wielkopolskiego – siwy staruszek po raz tysięczny w swoim życiu przewiąże pomidory i po raz tysięczny powtórzy, że nie będzie inaczej, jak tylko tak.

 

Inaczej nie będzie

Paweł Głowacki

 

 

[FM_form id="1"]
Skip to content